Kiedyś, dawno temu, w ciemności nastąpił wielki wybuch i Pan Bóg/bogowie stworzył/zrobili ten świat, a z nim człowieka. Na początku miał żyć na granicy światła i ciemności, odróżniać dzień od nocy, a dobre od złego… Ale Mojry dla każdego przędą inną nić i człowiek poszedł własną drogą. Każdy z nas podąża w nieznane. Ludzki los to droga, którą pokonujemy po omacku, jak ślepcy. Nasz początek ginie w mrokach wszechświata, a koniec jest nieodgadniony jak ciemność. Czym jest ciemność? Kto się jej boi, a kto pragnie się w niej zanurzyć? Dla kogo jest ona wolnością, a dla kogo więzieniem? Czy ciemność jest tylko na zewnątrz, czy może trzeba zajrzeć w głąb siebie, aby ją odnaleźć? Po obejrzeniu spektaklu łódzkiego Teatru Chorea moją świadomość zalały dziesiątki podobnych pytań. Nie mogło być inaczej. Przedstawienie jest bowiem efektem wielu miesięcy warsztatowej pracy artystów, osób niewidomych i niedowidzących. Jest ważnym i niezwykle ciekawym projektem społecznym, łączącym dwa współistniejące światy – światła i ciemności, ale i łączącym aspekty terapeutyczne i edukacyjne ze sztuką. Rezultat zaś jest na tyle ciekawy od strony artystycznej, że warto zatrzymać się nad nim dłużej. Spektakl Ciemność. To, co jest ukryte w piękny sposób nawiązuje do tradycji antycznego dramatu greckiego. Wprowadzenie , , postaci trzech Mojr snujących swą nić przez cały czas trwania przedstawienia, narracji chóru, trzech aktorów w maskach, czy korowodu zmusza widza do tego, by sięgnąć po toposy leżące u początków kultury europejskiej. Tytułowa ciemność stanowi więc punkt wyjścia do zastanowienia się nad samym człowiekiem i sposobami postrzegania otaczającego go świata. Być może dlatego Chorea sięga po tak różne środki wyrazu – odwołania do teatru antycznego zostają zestawione z nowoczesnymi projekcjami multimedialnymi, światło zapałki z efektem stroboskopu, cytaty biblijne z fragmentami tekstów Adama Mickiewicza, Anny Lyndsey, Carla Sagana, czy Lisy Randall. Uwagę widza z pewnością przyciągną ciekawe wizualizacje zabierające go w podróż w czasie i przestrzeni, z makro- do mikroskali oraz krótkie projekcje, obrazujące różne stany wewnętrzne pojawiających się na scenie postaci. Artyści, ubrani w czarne długie spódnice, zamieniają się rolami – podział na to, co męskie i to, co żeńskie zaciera się, ustępując przed tym, co ludzkie: strachem przed nieznanym, poszukiwaniem bezpieczeństwa, poczuciem bezsilności i niemożności sprawowania pełnej kontroli nad własnym życiem. Świat przedstawiony na scenie to uniwersum, składające się z niezliczonej liczby małych ludzkich wszechświatów. Tancerze pozwalają widzom zajrzeć do niektórych z nich jedynie krótką chwilę, wtedy kiedy prezentują poszczególne postacie: ograniczone plamą świetlną reflektora; skulone, próbujące schronić się w sobie; walczące z samym sobą konwulsyjnymi, urywanymi ruchami; wchodzące bezwiednie w relacje z innymi w letargicznym, monotonnym tańcu. Wszystkie elementy spektaklu wydają się istnieć w opozycji do siebie: ciemność – światło, dźwięk – cisza, śpiew – tekst mówiony. To dobry zabieg, ponieważ prowokuje widza do poszukiwań filozoficznych i interpretacyjnych, ale powtórzony zbyt często staje się męczący, powoduje natłok myśli i odciąga od głównego tematu sztuki. Takich powtórzeń jest zresztą w przedstawieniu więcej. Tancerze przemieszczają się w grupie, następnie albo łączą się w pary, albo poruszają „w parterze”, po to, by znów wrócić do podobnych sekwencji. To samo dzieje się z narracją – możemy słuchać pięknego śpiewu chóralnego albo mało wyrazistych interpretacyjnie i niezadowalających dykcyjnie tekstów, wypowiadanych przez poszczególne postacie. Owa powtarzalność i niedostatki warsztatowe powodują, że mniej więcej w połowie czasu trwania, spektakl traci tempo, a jego wymowa słabnie. Wydaje się, że można by przekazać więcej treści kondensując to, co dzieje się na scenie do niezbędnego minimum, nawet za cenę wywołania u widza poczucia niedosytu. Wykorzystane teksty są ważne, ale wypowiedziane szybko, przy małym doświadczeniu dramatycznym artystów, tracą swoją wymowę, giną – tym, co zostaje w pamięci jest obraz. To na nim, moim zdaniem powinna skupić się Chorea. W obrazach tkwi bowiem siła tego teatru. Odnoszę wrażenie, że w natłoku pytań, wątków i odwołań gubi się istota sztuki. Gdzie tytułowa ciemność? Co ona w sobie kryje? Czym jest dla osoby niewidomej, a czym dla widzącej? Co jej pojawienie się zmienia w życiu człowieka? Jaki ma na nas wpływ? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań pozostają dla mnie nadal głęboko ukryte. Szkoda, bo i projekt artystyczny, i spektakl mają szansę lepiej pokazać czym naprawdę jest/może być ciemność. Chętnie obejrzałabym nową odsłonę tego przedstawienia. Ciemność. To, co jest ukryte, Teatr Chorea Reżyseria i choreografia: Janusz Adam Biedrzycki, Magdalena Paszkiewicz Scenariusz i dramaturgia: Wiktor Moraczewski Muzyka: Tomasz Krzyżanowski Przygotowanie muzyczne: Joanna Filarska Kostiumy: Mateusz Bidziński Realizacja dźwięku: Marcin Dobijański Reżyseria światła: Tomasz Krukowski Wizualizacje: Paweł Klepacz Multimedia interaktywne: Aleksander Dynarek Obsada: Joanna Chmielecka, Anna Chojnacka, Barbara Cieślewicz, Ewa Otomańska, Aleksandra, Szałek, Aleksandra Ziomek, Przemysław Bitner, Tomasz Hołubowicz, Grzegorz Nasalski Spektakl prezentowany 22.10.2018 w ramach programu Centrum Sztuki Tańca w Warszawie 2017-2019, w Domu Kultury KADR (sala Broadway).