De Triana y Alcala – wspomnienie 2014 r.
W odpowiednim momencie, w odpowiednim miejscu, z pasji i gorących uczuć rodzi się duende, prawdziwe flamenco…
Na początku jest ciemno i duszno. Na chwilę przed świtem zasnęła zmęczona Sewilla. W mroku, gdzieś tam na horyzoncie, wschodzi nieśpiesznie słońce. Reflektor leniwie omiata scenę pomarańczową poświatą. Tak budzi się ze snu gorąca Andaluzja. Tak w dźwiękach gitary Jakuba Wagnera budzi się duende.
Triana i Alcalá żyje, obudzona silnym głosem Evy Piñero. Słońce wchodzi w wąskie uliczki razem z radosnym rytmem bulerías. Jest coraz cieplej i zdaje się, że gdzieś w przerwach między jednym a drugim utworem słychać cichy szum morza. Kiedy Małgorzata Wołyńczyk tańczy z pasją tientos publiczność jest w takim napięciu, że nawet jaleo staje się nieśmiałe, jakby kilka okrzyków miało przepędzić ducha duende na zawsze. Ale to tylko złudzenie, koncert dopiero się zaczyna i przyjdzie jeszcze czas na głośne jaleo i wspólne palmas. Tancerka zatańczy jeszcze ognistą farrukę, a zachodzące słońce zdąży jeszcze podkreślić czerń jej sukni w tęsknej soleá.
W sobotę 6 czerwca, w praskim Teatrze Academia, odbył się koncert polskiej grupy Flamencos, w składzie: Małgorzata Wołyńczyk (taniec), Jakub Wagner (gitara), Eva Piñero Mesa (śpiew) i Alicja Wołyńczyk (saksofon).
Koncert zatytułowany De Triana y Alcalá jest kontynuacją projektu muzycznego Tierra y Alma, z którym grupa odwiedziła kilka miast Polski w ubiegłym roku. Podobnie jak wtedy, artystom udało się zręcznie połączyć tradycyjne utwory flamenco i autorskie aranżacje, tworząc niezwykły muzyczny klimat, który urzekł nie tylko wyrobioną publiczność, ale i tych widzów, którzy po raz pierwszy zetknęli się z muzyką flamenco.
Tak świetny odbiór zagwarantowała artystom nie tylko kameralna przestrzeń Teatru Academia, ale i umiejętnie ułożony repertuar koncertu. Przeplatające się ze sobą utwory gitarowe, pieśni, taniec, partie na gitarę i saksofon wzajemnie uzupełniały się, to porywając publiczność, to znowu wprawiając w nastrój głębokiej zadumy. Mówiąc wprost – Flamencos wiedzą jak pokazać kawałek flamenco i jednocześnie nie zanudzić widza.
Najważniejsi są jednak oni – artyści. Zdecydowanie warto posłuchać silnego głosu młodej andaluzyjskiej śpiewaczki Evy Piñero Mesa. Jej specjalnością są tzw. malagueñas, czyli pieśni wywodzące się z Malagi, opiewające urodę miasta i okolic. Tym, którzy słyszeli choć raz słynną Estrellę Morente na pewno przypadnie do gustu wykonanie En el alto del cerro de palomares. Eva Piñero jest wschodzącą gwiazdą cante flamenco, warto więc śledzić jej karierę, szczególnie, że mamy okazję słuchać jej głosu w Polsce.
Niepowtarzalną atmosferę koncertu stworzyli również niezwykle utalentowani: gitarzysta Jakub Wagner oraz saksofonistka Alicja Wołyńczyk. Muzyka w ich aranżacji stanowi nie tylko swego rodzaju tło dla całego wydarzenia, ale prowadzi też narrację, przenosząc publiczność w inny czas i w sobie tylko znane miejsca. Tu warto wspomnieć piękną aranżację La Catedral paragwajskiego kompozytora, Agustina Barrios Mangoré, na gitarę i saksofon, wspaniale wpisującą się w gorący klimat muzyki andaluzyjskiej oraz świetne wykonanie gitarowe Asturias Izaaka Albeniza – utworu napisanego oryginalnie na fortepian, którego rytm przypomina bulerías.
Gwiazdą wieczoru niewątpliwie była polska tancerka flamenco, Małgorzata Wołyńczyk. Publiczność mogła zobaczyć trzy formy tańca flamenco takie jak tiento, farruca i soleá , pod pewnymi względami bliskie sobie, a to z uwagi na korzenie (zarówno dla farruki jak i tientosa rytmem podstawowym jest tangos) czy ładunek emocjonalny (soleá i tientos to raczej tańce sentymentalne, nierzadko tańczone jako wyraz smutku po stracie kogoś bliskiego), czy też oszczędność wyrazu (farruca, tientos). Wszystkie trzy tańce wymagają dużego zaangażowania emocjonalnego tancerza, który jest lustrem dla śpiewaka i opowiadanej przez niego historii. To zadaniem tancerza jest wzmocnienie i przekazanie emocji dalej – do widza. Małgorzata Wołyńczyk robi to brawurowo i warto podkreślić, że nie jest to wyłącznie zaleta artystycznej charyzmy i uroku osobistego. Jest to jedna z niewielu tancerek w Polsce o tak świetnym warsztacie, u której z roku na rok niemalże możemy obserwować dalszy rozwój techniki tanecznej i choreografii. Posiada też cenną, a często deficytową u tancerzy, umiejętność właściwego ustawiania się w świetle, co tylko potwierdza jej profesjonalizm. Tak więc trzy tańce w wykonaniu Małgorzaty Wołyńczyk to trzy odrębne historie opowiedziane przez trzy różne kobiety – zawsze piękne, dumne i pełne wewnętrznego żaru.
Nie mam wątpliwości, że ów wewnętrzny żar zagościł w sobotni wieczór w sercach widzów. Brawa i okrzyki na zakończenie koncertu podczas tzw. fin de fiesta były gromkie i jestem pewna, że gdyby tylko ktoś podsunął ten pomysł publiczności, wyszłaby ona z teatru podśpiewując za Evą Piñero:
Las velas de mi barca tienen lunares,
y en ella se paraban los temporales…